(Nie)boski upadek

Jednym z moich wspomnień z dzieciństwa są złote monetki kupowane nagminnie w okolicy wszystkich możliwych świąt. Pod warstwą cienkiego pozłotka skrywały jednak bardzo niezjadliwy wyrób
Jednym z moich wspomnień z dzieciństwa są złote monetki kupowane nagminnie w okolicy wszystkich możliwych świąt. Pod warstwą cienkiego pozłotka skrywały jednak bardzo niezjadliwy wyrób czekoladopodobny, którym nie poczęstowałabym nawet najgorszego wroga. 



Przy okazji premiery PlayStation 5 Counterplay Games wydało pod skrzydłami Gearboxa tytuł, który śmiało można porównać do tej właśnie złotej monetki. Szumnie zapowiadany jako unikatowe doświadczenie w gatunku looter-shooter "Godfall" nie ma jednak zbyt wielkich szans na to, by zawojować rynek i utrzymać się na powierzchni, szczególnie gdy wokół pływają grube ryby pokroju "Destiny".

Historia przedstawiona w grze nie zachwyca i jest prosta jak konstrukcja cepa. Oto wcielamy się w Orina, ostatniego przedstawiciela Valorien Knights. Ten, prowadzony przez wizje wielkiej, latającej głowy, szuka zemsty na Macrosie i jego oddanych generałach. I to by było na tyle, jeśli chodzi o budowanie świata przedstawionego. 



Nawet zbroje, które miały stanowić największy atut tego tytułu, w moim odczuciu nie różniły się od siebie niczym poza wyglądem. No i może jeszcze tym, że zależnie od rodzaju noszonej zbroi Orin przemawia żeńskim lub męskim głosem. Nie zostało to nigdzie wyjaśnione i tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że gra ma olbrzymi problem z prezentowaniem intrygującego świata i tworzeniem zajmującego lore. Osobiście nie przepadam za tym, gdy książki czy gry od samego początku przeładowują odbiorcę treścią i nowymi pojęciami, ale – jak pokazuje "Godfall" – przeciwwaga w postaci raczenia szczątkowymi informacjami nie jest lepszym rozwiązaniem.



"Godfall" zachwyca jednak kreacją krajobrazów i widoczków. Przemierzane lokacje odnoszą się swoimi projektami do trzech żywiołów: ziemi, wody i powietrza – tu znów niezrozumiała dla mnie decyzja o nieprzygotowaniu oddzielnej krainy ognia, zwłaszcza że w krainie powietrza pojawia się ognisty boss. Jako tytuł startowy PlayStation 5 gra prezentuje się przepięknie. Nie wyciska całej mocy konsoli, jednak w trakcie rozgrywki czuć powiew next genów. Cóż jednak z tego, jeśli owe zachwycające miejscówki są puste, wyprane z klimatu, a gracze zmuszani są raz po raz do ich powtórnego odwiedzania. Co więcej, w trakcie przemierzania tych połaci terenu nie natkniemy się na żadne postacie poboczne. Jedyne towarzystwo, na jakie możemy liczyć, to rzesze przeciwników i głos Zordona, znaczy się, lewitującej głowy, mówiący nam, co powinniśmy robić dalej.

Długość podstawowej kampanii to mniej więcej siedem godzin. Dałoby się to pewnie łyknąć jeszcze szybciej, gdyby nie fakt, że twórcy blokują dostęp do kolejnych krain, nagminnie zmuszając gracza do backtrackingu i zbierania barachła, które ma odblokować nowe plansze do zwiedzania. Ponadto, deweloperzy założyli, że pełen potencjał otworzą przed graczami, gdy ci zapoznają się z podstawową zawartością gry. Ku mojemu rozczarowaniu endgame nie wniósł niczego nowego do rozgrywki. Serwery świeciły pustkami, a dostępne misje multi mogłam śmiało rozegrać w pojedynkę.



Jak prezentuje się walka? Najprostszym porównaniem będzie tutaj przywołanie ostatniego "God of War", gdyż ogólne czucie postaci i walka przypomina mechaniki stosowane przez Santa Monica Studio. Wyprowadzamy lekkie i mocne ataki, adwersarzy blokujemy zaskakująco przydatną tarczą, a przed nieblokowalnymi atakami uskakujemy w bok. W ten sposób otrzymujemy całkiem przyjemną młóckę, w której szybko można poczuć się jak ryba w wodzie. Do przeorania przeciwników zastosujemy sześć typów oręża, które różnią się od siebie jedynie szybkością. Podczas zbierania dziesiątek niepotrzebnych śmieci rzadko natrafimy na ten faktycznie wartościowy, złoty ekwipunek. Zabrakło mi tu dobrego przelicznika szans, jak w "Destiny" czy "Borderlands", gdzie praktycznie zawsze udawało mi się znaleźć chociaż jedną drobną perełkę podbijającą statystyki ataku. Tu natomiast nie miałam żadnej motywacji do wykonywania zadań pobocznych, bo nagrody za nie były totalnie bezwartościowe i niewarte poświęcanego czasu.



"Godfall" jest do bólu średnią grą. Na każdą zaletę przypada wada, która dusi w zarodku początkowy zachwyt. Do tego już na samym starcie gra była skazana na porażkę. Wtórność, brak pomysłu na ciekawe lore i niczym niewyróżniająca się walka sprawiają, że nie warto podchodzić do tego tytułu nawet dla zabicia czasu.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones